niedziela, 16 marca 2014

Rozdział IV

Maszerowali przez przełęcz. Panował półmrok, a i tak już ograniczone przez chmury światło docierało tu w małych ilościach - niemal wcale. Stawiali ostrożnie kroki, nasłuchując i rozglądając się za jakąkolwiek istotą. Wiedzieli dobrze, że nie są tu mile widziani i nie wiadomo im było jak zostaną przywitani.
Góry nad nimi stopniowo się od siebie oddalały wpuszczając więcej światła, które pozwalało na rozwój pojedynczych roślin. Samotne krzaki, drzewa, czarne od smogu i popiołu, dające pojedyncze wyschnięte listki. Dopiero w głębi krainy można było natknąć się na większe zagajniki.
W skałach zaczęły pojawiać się groty, z których wydobywało się słabe światło. Tutejsza ludność nie budowała domów, mieszkali w jaskiniach. Przed niektórymi znajdowały się się stoiska z różnymi przedmiotami, przeważnie były to narzędzia wykonane ręcznie, zbroje, naczynia. Im dalej się szło tym tych stoisk było więcej. W końcu dochodziło się do tak jakby miasta gdzie tętniło większe życie za sprawą znajdujących się nieopodal kuźni- Popielnik, Wielki Miech, Chór Dzwoniących Kowadeł- i największej kopalni - Verkelheim, gdzie teraz podążali.
Kompania kroczyła powoli. Była lekko zmieszana i nie wiedziała jak ma się zachować. Spojrzenia, które cały czas zatrzymywały się na nich trochę ich krępowały. Krasnoludy i gnomy starały się zachować pozory neutralności jeśli chodzi o przybyszów, ale nie zawsze im to wychodziło. Nieufność, a nawet nienawiść w oczach była dosyć często tutaj spotykana. Sytuacja zmieniała się dopiero gdy dochodziło do handlu. Przebłysk w oczach i ogień zachłanności. Staja się ohydnie uprzejmi, ale czy nie wszędzie tak jest?
Natasha powoli odzyskiwała przytomność. Czuła jak kołysze się nad ziemią w kogoś objęciach. Otwarła powoli oczy i zobaczyła Fridericka, który patrzył przed siebie z kamienna twarzą. Agentka rozejrzała się i kiedy dotarło do niej, że się przemieszczają zaczęła się wiercić. Friderick spojrzał na kobietę i bez skrupułów puścił ją na ziemie. Ta lekko zdziwiona upadkiem wstała otrzepując się z popiołu i rzucając wymowne spojrzenie porucznikowi.
- Frycek!- Sayed spojrzał na kolegę z oburzeniem- W taki sposób to ty nigdy sobie kobiety nie znajdziesz.
- Zamknij się.- odwarknął Friderick. Vera uspokoiła ich ruchem dłoni i spojrzała na agentkę.
- Trzymasz się?
- Żyję...jeszcze, ale jeśli sprawy mają się tak toczyć to się boję czy wrócę na ziemie.
- No cóż, szczęśliwe zakończenie to luksus na jaki może pozwolić sobie fikcja.
- A to tutaj to nie fikcja?- Tasha wskazała ruchem dłoni po otoczeniu.
- Hmm...No racją jest, że trochę fikcyjnie to wygląda.- kapitan przyznała.- Jednak niestety.. Czyżbyś zbyt słabo się uderzyła?
- Spokojnie. Jeszcze to do niej dotrze.- wtrąciła Justi z upiornym głosem. Natasha patrzyła z lekko otwartymi ustami jak towarzysze oddalają się.  Zaczynała mieć co raz więcej złych przeczuć co do tego jak skończy się ta wyprawa. Oni chcą cie tylko wystraszyć!- zacisnęła pięści i westchnęła głęboko.
- Ej, idziesz?- ponagliła ją Vera.- Tam idziemy.- wskazała na niewielkie wzniesienie z dużą dziurą w ścianie. Verkelheim kryła w sobie wiele złóż surowców, które w pocie czoła wydobywali górnicy, a następnie kowale przeistaczali w pięknie przedmioty. Góra kryła też w sobie wiele niebezpieczeństw. Miała wiele nieużywanych tuneli w których spotkać można było kobolty- tchórzliwe, ale za to bardzo upierdliwe i sprytne istotki- mroczne elfy i buntownicze grupy derrów. Poza tym wiele niebezpieczeństw ze strony natury góry i duża szansa zgubienia się w podziemnych tunelach. Miały one wiele kilometrów, prawdopodobnie obejmowały większy obszar pod ziemią i nadal się rozrastały.
Zbliżając się do wejścia Vera rozpoznała jednego z krasnali. Był to Harild. Wydawać by się było, że to zwykły kowal, ale z jego rąk wychodzą prawdziwe dzieła. Mężczyzna dostrzegł kapitan i uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Jego oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się uśmiech.
- Cześć Harild.- Vera skinęła głową i zatrzymała się tuż przed kowalem. Podobało jej się to, że tutaj mogła się przez chwilę poczuć wysoka. Tutejsi mieszkańcy byli wystarczająco niscy, by-jak to Vera siebie określa- serdel na kaczych nogach mógł zaznać uczucia patrzenia na innych z góry.
- Co was tu sprowadza?- Harild zlustrował każdego po kolei z pytającym wyrazem twarzy.
- Emm...Szukamy Albericha.- odparła Ramsha.- Musimy z nim pogadać. To naprawdę ważne.
- Wątpię by znalazł czas dla was. Ostatnio w krainach panuje napięta sytuacja. Nasi kowale i górnicy harują jak nigdy...- krasnolud pokręcił głową.- Wszystko się pozmieniało. To co światy ukrywały przed sobą powychodziło i silni sojusznicy przerodzili się w wrogich, powybuchały wojny między klanami, wojny domowe. Alfheim spływa krwią elfów, Svartalheim jak i Nidavellir żyja wojną z Midgardem, to samo Asgard, ale jako sojusznik śmiertelników. Jedynie Vanaheim, Jotunheim i Muspelheim się nie wcina, ale jestem pewien, że to tylko kwestia czasu. Wystarczy przejść granice i już czuć napiętą sytuacje Poza tym słyszy się to i owo, a władcy wysyłają swoich szpiegów by mieli wszystko na bierząco i czekają tylko na TEN moment. Mam wrażenie, że jedynie w Hel świętują bo trupy lecą im z nieba jak manna.
- Nasza sprawa dotyczy właśnie tego.- powiedziała Hariet spokojnym, przyciszonym głosem.- Robimy teraz...za takich posłańców Midgardu.
Harild podrapał się po brodzie i zastanowił się przez chwile. Natasha zbliżyła się do Very i szepnęła:
- Dlaczego sami nie możemy wejść?
- Bez niego prawdopodobnie nie wyszlibyśmy już z tej kopalni. Poza tym przyda się ktoś kto za nas...poręczy.
- Wątpię by coś mogło polepszyć naszą sytuacje.- Natasha odparła z niechęcią. Vera westchnęła i wydęła policzki. Pierwszy raz odkąd się tu pojawiła poczuła się niepewnie. A co jeśli nie da się tego odkręcić? Ma uciekać? Ma pokazać, że ma ich wszystkich gdzieś i zostawi na zniszczenie? Wolała o tym nawet nie myśleć.
Harild podał Sayedowi pochodnie i sam wziął jedną do ręki. Ruchem głowy pokazał by poszli za nim. Światło z zewnątrz powoli znikało za nimi i byli zdani na płomień ognia. Midgarczyków zdziwiła ilość wejść do tuneli, które omijali i w które sami wchodzili. Stracili kompletnie orientacje. W dodatku mieli wrażenie jakby kroczyli przez długie godziny, a tak naprawdę nie minęło 5 minut. Zewsząd słyszeli odgłosy, które towarzyszyły przy kopaniu, omijali śpiewających górników pracujących w pocie czoła. Skręcili do tunelu, z którego wydobywało się delikatne zielone światło. Justi przejechała palcem po ścianie i zdumiona dostrzegła, że na jej opuszkach pozostała zielona, świecąca maź. Szybko przejechała palcem po policzku Sayeda. Mężczyzna zdziwiony spojrzał na rozbawioną dziewczynę i starł ślad z twarzy uśmiechając się lekko. Vera przyglądała się towarzyszom podziwiając ich za to, że mają jeszcze siłę żartować. Wypadek plus nadchodząca rozmowa lekko przygasiły jej zapał.
Światło wychodzące z głębi tunelu było juz tak jasne, że niepotrzebne były im pochodnie. Szli przeciskając się między wąskimi przejściami, schylali się pod niskimi stropami, przeskakiwali przeszkody. W końcu dotarli do wielkiej sali zbudowanej z zielonych kryształów. Odbijały od siebie światło, które jakimś cudem przedostawało się przez szczelinę w suficie. Nie weszli pod ziemię jak to im się zdawało. Na środku sali stała grupa krasnoludów, która dyskutowała na jakiś temat. Vera od razu rozpoznała Albericha Poskramiacza Ognia, tutejszego króla. Uginał się pod nadmiarem błyskotek, które odbijały więcej światła niż otaczające ich kryształy. Patrzył na krasnali zaniepokojony wtrącając się czasem do rozmowy. Natashe, aż dreszcz przeszedł gdy usłyszała jego skrzeczący głos.
- Mam nadzieję, że nie potrwa to długo.- wymamrotała z niechęcią. Harild odchrząknął tak aby zwrócić na siebie uwagę zajętych mężczyzn. Ci zdziwieni zlustrowali ich, jedynie władca wyglądał na zadowolonego.
- Panie, ci tutaj Midgarczycy przyszli do ciebie z jakaś sprawą.
- Nawet domyślam się z jaką.- Alberich przejechał dłonią po ciemnej brodzie i uśmiechnął się do Very. Kapitan westchnęła i od razu przeszła do rzeczy.
- Zdaję sobie sprawy, że moja decyzja przyprawiła Midgarczykom kolejne kłopoty i...straty w twoim wojsku, ale trwa wojna i nadal jestem na służbie wojskowej i moim obowiązkiem jest bronić ludzi. Twój świat należy do tych z którymi jest mi dane walczyć. Prawdą jednak jest, że sposób jakim odbiłam jeńców był trochę zbyt efektowny i na pewno cię zdenerwował. wiem, że można się z tobą dogadać w tej kwestii i gdyby nie moje chore ambicje nie musiałabym ciebie teraz prosić o to, abyś...- kapitan przerwała na moment przyglądając się Alebrichowi, który z powagą przysłuchiwał się jej. Mlasnęła i zaczęła mówić dalej .- przymknął na to oko?
Król wybuchnął śmiechem, a jego podwładni rechotali pod nosami. Vera popatrzyła na nich lekko głupawym wzrokiem. Obróciła się w stronę towarzyszy i spojrzała na nich pytająco, ale ci tylko wzruszyli ramionami. Natasha uniosła do góry brwi i uśmiechając się pokazała ręką by kapitan dalej kontynuowała.
- Pokaż na co cię stać.- wyszeptała. Vera parsknęła rozwścieczona i ścisnęła mocno pięść grożąc agentce.
- Ty-ty myślisz, że-ż-że...- Poskramiasz Ognia próbował mówić, ale uniemożliwiały mu fale śmiechu, które nim zawładnęły. Oparł się o głaz i zaczął głęboko oddychać chcąc się uspokoić. W końcu otarł ostatnie łzy szczęścia i spojrzał na Vere.- Myślisz, że twoje czyny naprawią puste słowa?
- Mam upaść przed tobą na kolana i łkać żeby wyglądało bardziej efektywniej?- Vera rozłożyła ramiona w geście bezradności.
- Ciekawie by było zobaczyć cię taką.- krasnolud przyznał z uśmieszkiem. Podszedł do niej powoli i założył ręce za sobą.- Rozumiem, że jesteś gotowa zapłacić najwyższą cenę, aby ratować tych, którzy się ciebie wyrzekli?
- Z tym wyrzekli to tylko kwestia czasu.
- Mam ci pomóc zabłysnąć w świetle chwały? Sprytnaś, ale dobrze wiesz, że skończy się to tak jak za każdym razem. Będą ci dziękować, a potem znów zapomną. Po co się trudzić?
- Trzeba pielęgnować tradycje.- Vera uśmiechnęła się szeroko. Alberich przewrócił oczami i położył dłonie na biodrach.
- Dobra, a jeśli ci powiem, że nic nie zdziałasz?
- Jakoś się dogadamy.-Vera pozostała nieugięta. Wiedziała, że krasnal się z nią bawi by wywołać kolejny powód do krwawej wojny, która i bez tego wybuchnie. Albercih zaczął bawić się palcami dłoni i spojrzał porozumiewawczo na podwładnych. Podeszli do niego i zaczęli szeptać między sobą. Trwało to dosyć długo. Vera skrzyżowała ręce i powoli powróciła do grupki kompanów.
- I co?- Natasha spojrzała na kapitan, która wzruszyła ramionami.
- Jestem pewien że ten karzeł wymyśli coś nieosiągalnego.- wymruczał z pogardą Friderick.
- Nie znam takiego słowa.- Ramsha spojrzała wyzywająco na Fridericka, który fuknął na nią i obrócił się plecami. W tym samym momencie Nidaverillczycy skończyli "naradę" i Alberich zwrócił się do Very.
- Możemy pójść z wami na układ, ale jeśli się na niego zgodzicie i nie wywiążecie może być tylko gorzej.
- Naaah!- Kapitan machnęła ręką wykrzywiając twarz w akcie frustracji.- Zawsze jakiś haczyk! Ale czy mam wybór?
- Będziemy delikatni.- władca puścił jej oczko co wprawiło kobietę w obrzydzenie.
- Dobra boję się, ale gadaj o co biega bo wszyscy- wskazała ruchem ręki na towarzyszy- chcemy mieć to za sobą.
- Chcemy nowy surowiec.
Vera spojrzała na Albericha niedowierzająco i zaśmiała się.
- Tylko tyle? Naprawdę tylko tyle?
- Kochana, nie słyszałaś jeszcze o jaki kruszec chodzi!- Alberich uśmiechnął się dumnie.- Słyszałaś może i srebrze Faele?
Kapitan schyliła się w jego stronę i bezdźwięcznie powiedziała: CO?! Władca wzruszył ramionami uśmiechając się tajemniczo.
- Trochę mniej pewna siebie jesteś, co?
Vera otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Machnęła na niego ręką i zaczęła iść w stronę wyjścia.
- Ej, ale...- Sayed spojrzał to na nią, to na Poskramiacza Ognia, a potem na towarzyszy, którzy tak samo jak on byli zdezorientowani całą sytuacją. Harild bez zastanowienia pognał za kapitan. Za nim słychać było donośny śmiech Albericha.
- Tylko pamiętaj, że nie lubię długo czekać!

- Vera!- Natasha dobiegła do niebieskowłosej, a zaraz po niej reszta. Kapitan spojrzała na nią spokojnym wzrokiem.- Co teraz?
- A co ma być? Musimy się dowiedzieć co to jest! Harild, pomożesz nam?
Kowal westchnął i potrząsnął głową z bezradna miną.
- Obiło mi się o uszy. Jakaś legenda o nim krąży, ale nie słuchałem dokładnie. Wiem jedynie tyle, że jest bardzo rzadko spotykane i bardzo cenne.
- To nie polepszyło naszej sytuacji.- Ramsha wymruczała zniechęcona.- Do kitu!
- A myślałam Vera, że cała biblioteka Asgardzka jest już ci znana.- Justi zaśmiała się sarkastycznie. Vera zatrzymała się i spojrzała na koleżankę uśmiechając się szeroko.- Eeee?
- Jesteś genialna!- kapitan wykrzyknęła i przytuliła mocno towarzyszkę.
- Ej, bez takich!- dziewczyna wyrwała się gwałtownie z objęć przyjaciółki i spojrzała na nią pytająco.
- Harild, szybko prowadź do wyjścia. Musimy lecieć do Asgardu!
Krasnolud bez zastanowienia zaczął biec tą samą drogą, którą ich tu przyprowadził. Na zewnątrz wszyscy pożegnali się z kowalem i za Verą pognali w stronę pustkowia gdzie się rozbili. Wpadali na stwory, które obrzucały ich obelgami, a ci grzecznie ich przepraszali biegnąc dalej przed siebie. Z ich ust wydobywała się para, zrobiło się chłodno. Nastała noc.
Natasha rozglądała się po pustkowiu nie rozumiejąc co się dzieje.
- Vera?! Co dalej?!- krzyknęła łapiąc ledwo powietrze.
- Nic nie mów. Zaufaj mi!
Łatwo ci mówić- agentka pomyślała przewracając oczami, które nagle rozszerzyły się kiedy zobaczyły skarpę do której się zbliżali. Przeraziła się tym widokiem. Dalej nie było już nic prócz otchłani kosmosu. Tak pięknie teraz ugwieżdżonego. Zwolniła biegu, aż się zatrzymała. Podmuch wiatru, który wywołali przebiegający obok niej towarzysze Very poruszył jej włosami. Odgarnęła je z twarzy i patrzyła jak tamci skaczą ze skarpy. Powoli podeszła do jej krańca i aż jej w głowie się zakręciło kiedy widziała spadających w otchłań mutantów, którzy w pewnym momencie zniknęli owiani światłem. Agentka choć nie wiedziała za bardzo jaki jest w tym sens rzuciła się ze skarpy plecami w dół z zamkniętymi oczami.