sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział I

Widok płonących, zniszczonych budynków nie był już dla niej niczym niezwykłym. Przeskoczyła przez stertę gruzów i wspięła się na mury niegdysiejszej biblioteki. Mrużąc oczy zlustrowała widok po wojnie, która w końcu dosięgła jej rodzinne miasto. Nigdy go nie lubiła, wiąże z nim zbyt wiele przykrych wspomnień, jednak świadomość tego, że spędziła tutaj całe dzieciństwo budzi w niej małe współczucie i pustkę. Te budynki zabrały ze sobą część jej życia. W tej bibliotece spędzała większość dni czytając czasem po kilka książek naraz, a teraz stoi na jej gruzach, które pochowały to wszystko. W sumie dobrze pozbyć się raz na zawsze bólu, który przez tamten okres rozrywał jej ciało. Szkoda tylko książek, mogłaby parę przygarnąć.
- Sayed!- wrzasnęła i obróciła się patrząc za jednym ze swoich kompanów. Mężczyzna o nieziemskiej urodzie wylądował na wieży kościelnej. Ze swoimi czarnymi skrzydłami wyglądał majestatycznie.
- Co jest Vercia?!-puścił jej oczko i uśmiechnął się.
- Dla ciebie pani kapitan.- kobieta pokręciła głową z uśmiechem.- Słuchaj, potrzebuję wiedzieć gdzie stacjonują wojska Amary i jak się trzymają po tej...klęsce.
- Co do tego jak, jestem pewien, że się już przyzwyczaili.
- Dobra, dobra. Leć już!
Sayed zasalutował i wbił się w powietrze. Vera patrzyła za nim przez chwile po czym szybko ruszyła szukać pozostałych kompanów. Ramsha razem z Justi przeszukiwały gruzy. Nawet tutaj, w Amarze, znajdują się czasem jacyś śmiertelnicy, którzy kończą jak kończą. Vera podeszła do Justiny i przytuliła ją. Ona też tu w kiedyś mieszkała i to co tutaj zastała bardziej ją przytłoczyło. Kobieta otarła łzy przyjaciółce i uśmiechnęła się ciepło.
- Spójrz na to z innej strony. To tylko miasto...
- Tylko miasto?! Tutaj mieszkała moja rodzina, aż do teraz.- Justi spuściła głowę.
- Jestem pewna, że nic im się nie stało. Wojska nieśmiertelnych wzięły ich ze sobą...
- Albo trafili do niewoli Nidavelliru.- Ramsha zarzuciła karabin na ramię i podeszła do kobiet powoli.- Nie możesz się tym teraz przejmować, są ważniejsze rzeczy na głowie.
- Jakie?- Justi spytała stanowczo. Vera i Ramsha spojrzały na siebie bez słowa.
- Wysłałam Sayeda na zwiady.- kapitan powiedziała spokojnie.-  Spytamy czy są tam, jak nie- uśmiechnęła się - zrobimy sobie małą imprezkę u wojów Nidavelliru!
- Czy ktoś tu gadał o zabawie?!- nagle Sayed pojawił się obok kobiet, które z krzykiem odskoczyły na bok.
- Jezu Chryste...
- Nie, nie. Sayed.- zaśmiał się i zatrzepotał skrzydłami.- Więcej czujności kochane.
- No i jak tam u nieśmiertelnych?- Vera wzięła go pod ramie i poszli na bok.
- Z tym czy się przejmują miałem racje. Jak na razie zajmują się poszkodowanymi i naprawiają swoje maszyny. Ogółem- to co zawsze.
- Oni chyba nigdy nie zrozumieją, że tej wojny nie da się wygrać.- Vera przewróciła oczami.- A ten, widziałeś tam kogoś od Justi.
- Gdybym chociaż wiedział jak wyglądają...
Kapitan skinęła głową na przyjaciółkę, a ta szybko pokazała mu rodzinne zdjęcie. Mężczyzna przez chwile wpatrywał się w zastanowieniu.
- Powiem ci, że nie.- powiedział po chwili. Justina momentalnie wpadła w rozpacz. Usiadła na ziemi i zakryła twarz w dłoniach.
- Spokojnie. Wyzwolimy ich z niewoli. Co to dla nas?- Vera poklepała ją po ramieniu.- Ramsha. widziałaś Fridericka i Hariet?
- Szczerze to nie.- kobieta wzruszyła ramionami.- Powiedzieli, ze jadą zatankować auto, ale gdzie teraz sa to ja nie wiem.

Friderick wydał z siebie okrzyk i cisnął baniakiem o ziemię.
- Trzy stacje i na żadnej nie ma paliwa!?- mężczyzna rozłożył poirytowany ręce.- Tak kurwa! Rozwinięta cywilizacja. Po ziemi chodzą sobie mutanty, posiadamy wiedzę bogów, mamy broń o jakiej inni marzą, a kurwa o autach nie pomyśleli i nadal są na paliwo.- wyciągnął papierosa i zapalił. Zaciągnął się mocno i powoli wypuścił dym. Usiadł już spokojniejszy na drodze i spojrzał na Hariet, która patrzyła gdzieś przed siebie pustym wzrokiem.- Nawet pomyśleli o robotach wyglądających jak ludzie i ja się pytam: gdzie te latające auta na niewyczerpywaną energie?
Dziewczyna skierowała na niego wzrok i uśmiechnęła się delikatnie.
- Myślisz, że przejmowali się autami kiedy mogli zdobyć coś bardziej atrakcyjniejszego?
- Ty to nazywasz atrakcyjne?- Friderick pokazał teatralnie dłonią na zniszczone otoczenie.- Mieliśmy zajść wysoko, a upadliśmy niżej niż ktokolwiek by się spodziewał. Midgard podzielił się na dwa światy, które walczą między sobą, a ci tam Bożkowie z góry widząc naszą nieudolność i to jakim łatwym łupem jesteśmy, atakują sobie nas mówiąc; Robimy to dla waszego dobra.
- I mają racje.- Hariet usiadła obok kolegi.- Pokazaliśmy im, że dyplomatycznie nie potrafimy nic załatwić. Latami toczyliśmy wojny między sobą o nic i nauczyliśmy ich, że słownie nic do nas nie dociera.
- Mówisz 'my', a to zrobili 'oni'. Ludzie mają wszystko, ale są głupi i nie umieją z tego korzystać tak by wyszło to na dobre.
- A ty kim jesteś?- robot spytał Fridericka mimo iż znał już odpowiedź. On, Vera i też Justi byli mutantami, ofiarami nieudanych prób zdobycia nieśmiertelności. Ich geny zmutowały się dając im nadnaturalne zdolności. Naukowcy szybko naprawili swój błąd i takich jak oni jest niewielu. Na początku żyli w zgodzie z ludźmi, wróć!, na początku wszyscy ludzie żyli ze sobą w zgodzie, ale po czasie uświadomili sobie siłe mutantów i ich odrzucili. Stąd ich niechęć do nich. Mutanci zaczęli zyć na własną rękę. Większość z nich przyłączyła się jednak do Amaru i wspiera ich w walkach. Friderick, Vera i Justi to ci, którzy nie są po żadnej stronie jednak zazwyczaj w walkach z innymi światami wspierają siły Midgarczyków gdyż, jak to mówi Vera " Mimo zdobytej wiedzy i różnych zabawek ludzie nadal biją się jak dzieci i po jednym strzale w pysk padają jak muchy". I mowa tu też o nieśmiertelnikach. Życia nikt im nie może odebrać, ale obrażenia mają takie same jak śmiertelnicy i nie zawsze są zdolni do dalszej walki. Jedynie Verze się poświęciło i ma zdolność do regenerowania się.
Mężczyzna ze zrezygnowaną miną usiadł za kółkiem samochodu i skinął na Hariet by też wsiadła.
Samochód powoli się poruszał pomiędzy gruzami. Friderick nerwowo spoglądał na 'żebraka', który migał upominając się o paliwo. Oj chłopie, co się sobą stało, ze takie gówno wyprowadzać cię zaczęło z równowagi?- porucznik westchnął głęboko. Przypomniał sobie siebie- miłego, cierpliwego, cieszącego się życiem, optymistycznie myślącego, pomocnego. Idąc na wojnę był pewny, że jego silna wola nie pozwoli zmienić jego osobowości, ale mylił się. Idąc na nią musisz się liczyć z tym, że wróci z niej kompletnie inny człowiek. Na niej, każdy poznaje swoje słabości, uświadamia sobie gdzie są jego granice i powoli ze środka wychodzi ten kto przez lata czekał na to by wyjść na światło dzienne. Życie wywraca się o 360 stopni i nic, ale to nic nie jest takie samo. Nie oznacza to, że jego dawne światło w pełni wygasło. Nadal jest tym samym mężczyzną tyle, że odkrył w sobie nowe wartości, które zaczęły współgrać ze starymi, albo...zastąpiły je.
Pancerny wóz zatrzymał się gdy na horyzoncie pokazali się pozostali członkowie grupy.
- Czy znaleźliście to co szukaliście?-  Vera oparła się o drzwiczki samochodu i spojrzała na nich za otwartego okna. Friderick zaśmiał się i opadł twarzą na kierownice.
- Nie, nie, nie...
- No niestety.- zaczęła Hariet zerkając żałośnie na porucznika.- Paliwo jest teraz jak złoto.
Vera westchnęła głęboko i złapała się za czoło.
- Dobra, wynocha z miejsca kierowcy.- odsunęła sie od drzwi, a Friderick wywlókł się z samochodu i szybko wskoczył na tył auta gdzie siedział już Sayed, Ramsha i Justi. Kapitan usiadła w fotelu i mocno chwyciła za kierownice. Spod jej rąk zaczęło wydobywać się delikatne, niebieskie światło i malutkie iskierki. Auto zaczęło się zachowywać jakby dostało drugie życie. Zagazowała parę razy uśmiechając się pod nosem i gwałtownie ruszyła nie bacząc na wyboje. Pasażerowie chwytali się za co tylko mogli i podskakiwali razem z maszyną.
- Czasami zastanawiam się co za debil wydał jej prawo jazdy.- Sayed szepnął do Justi, która przytaknęła zgadzając się z kolegą.
- Ale jak nie patrzeć, gdyby nie ona i jej...zdolności połączone z zapałem, musielibyśmy iść na piechotę. W dodatku, to ją odpręża, a przyznaj sam- nikt z nas nie chce by chodziła zła.
Sayeda na samą myśl zaczęły boleć kości. Vera to naprawdę cierpliwa osoba i mało kto by uwierzył gdyby opowiedział co ta kobieta potrafi zrobić gdy ją ktos zdenerwuje. Niestety najczęściej to on ja wyprowadza z równowagi i delikatnie mówiąc, dostaje z buta. A jej glany są już znane w całym wszechświecie, dosłownie! Nie było miejsca gdzie by w nich nie stanęła, nie było osoby, która by nie miała z nimi bliskiego kontaktu. Te buty-jak i jej niebieskie włosy-to jej znak rozpoznawczy i każdy, ale to każdy słysząc groźbę " A z glana chcesz?" powinien ją wziąć na poważnie, chyba, że przed tym wykupi sobie miesięczny pobyt w uzdrowisku.
- Myślał juz ktoś nad tym jak odbić niewolników od Nidaverillu?- Friderick spytał głośno tak aby wszyscy mogli go usłyszeć.
- Kogo?- Vera zrobiła zdziwiona minę.- Ja wiem tylko o rodzince Justi.
- Oh, nie bądźmy bez serca.- rzucił Sayed ironicznie.- Zobaczą jak bardzo nas potrzebują.
Vera wybuchnęła śmiechem.
- Sayed, gdyby nie my, gdyby nie moje znajomości Midgard by już nie istniał. Oni dobrze o tym wiedzą, ale nie są wstanie podziękować bo się boją urazić własną dumę. Mimo naszych czynów, dla nich i tak będziemy nikim.
Justi przewróciła oczami i westchnęła. Miała już dosyć wykładów przyjaciółki na temat bezmyślności ludzi i to jacy są źli. Dobrze rozumiała przez co musiała przejść przez te wszystkie lata i jaką krzywdę jej NIEKTÓRZY wyrządzili, ale to pojedyncze osoby, a ta wini cały świat! Niestety, kiedy Vera coś sobie ubzdurała to nic, ale to nic nie było w stanie zmienić jej zdania, a była to jej jedna z większych wad i ona zdawała sobie z tego dobrze sprawę. Cierpiała przez to (w sumie inni też), ale nie potrafiła nic z tym zrobić, a raczej jej się tak zdawało.
Wyjechali z miasta, a wokół nich były już tylko lasy. Friderick z nawigatorem w ręku sprawdzał czy w rejonie nie ma żadnych obcych wojsk.
- Te gnomy chyba założyły pelerynę niewidkę!- mężczyzna westchnął, a wszyscy nagle wybuchnęli śmiechem. Wystraszony spojrzał po kolegach.- Ej co jest? Nic głupiego nie powiedziałem.
- Nie pamiętasz tego?- Sayed spytał go rozbawiony.- No Vera...HAHA!
Fridercik przez chwilę się zastanawiał co ich mogło tak rozśmieszyć i przypomniał sobie sytuacje kiedy Vera dostała taką oto pelerynkę i zaczęła nią się bawić.
- Przestańcie..- kapitan spaliła się rumieńcem.
Kiedy byli w Asgardzie i Thor wrócił z wyprawy wojennej dał jej pelerynę niewidkę. Na początku była zaskoczona, że w ogóle ją zdobył i nie wiedziała co może z nią zrobić, ale szybko coś wymyśliła.  Podczas jednej z narad na której jej nie było, a raczej nie było jej widać, wpadła na pomysł kopnąć Odyna. Już by jej się udało wyjść z tego bez żadnego szwanku, ale Loki chcąc jej słodko dopiec, po jej wyczynie szybko ściągnął z niej pelerynę. Król Asgardu na początku był zaskoczony całą ta sytuacją, ale w końcu wybuchł gniewem. Kobieta miała szczęście i po długich, namiętnych przeprosinach sytuacja się złagodziła,a Odyn sam teraz się z tego śmieje.
- Kobieto! Przez ciebie Ziemia straciłaby jednego z sojuszników!- mężczyzna ze skrzydłami nie mógł już oddychać ze śmiechu.- To było epickie-otarł łzy i wypuścił powoli powietrze chcąc się uspokoić.- A jak potem Loki dostał wpierdol. Biedak bał się to ciebie podejść, prawie się załamał, że już go nie ubóstwiasz...
- SĄ!- Friderick krzyknął i uniósł triumfalnie ręce w górę. Podał Verze nawigator, a ta skręciła w las. Jechali na południowy-zachód dalej w gąszcz. Krony drzew były tutaj tak gęste, że żaden promień słoneczny nie był w stanie się tutaj przedostać, a mgła, która unosiła się nad ziemią jeszcze bardziej nadawała mrocznego klimatu i co gorsza, skracała widoczność. Załoga wyszła z auta i nie pewnie ruszyła w dalszą drogę. Stąpali powoli nasłuchując każdego dźwięku. Z oddali dobiegały dźwięki uderzających młotów o stal, powietrze zaczęło robić się gorące od ognia w piecach i czuć było siarką. Nidaverill to królestwo gnomów i krasnoludów słynących ze swojego kowalstwa. Ich zbroje chroniły samych Bogów, a broń była idealnie wyważona co dawało swobodę w walce i skuteczność. Mieszkańcy tego świata byli  jednak samolubami i nie lubi mieszkańców innych planet, ale jeśli nadawała się okazja to z chęcią przyjmowali parę rączek do pomocy.
Szóstka kompanów skryła się za drzewami.
- Nieźle się tu urządzili.- Hariet powiodła wzrokiem po namiotach.-Jak myślicie, gdzie by wzięli jeńców?
- Do kuchni. Gnomy lubią czasem pojeść.- Sayed rzucił kiepskim kawałem i szybko tego pożałował gdy zobaczył zażenowany wzrok kolegów.
- W tym gorącu, wilgoci, smrodzie, huku, tłumie będzie trudno znaleźć ludzi.- Justi podrapała się po głowie.- Musielibyśmy tam po prostu wejść, ale to jest niemożliwe.

Nad namiotami obozu Nidaverillu rozbłyskały kolory magii i słychać było odgłosy walki. Vera wraz z kompanią postanowiła uderzyć i szybko zabrać więźniów. Niestety okazało się być to trudniejsze niż myślała. Wojownicy przeciwnika byli bardzo dobrze przygotowani nawet na nagłe napady.
Kobieta zebrała w siebie całą energię jaką miała. Jej skóra lekko świeciła na niebiesko, a spod stóp wiły się języczki energii. Wzięła w ręce topór, który momentalnie zajął się błyskawicami i zaczęła atakować. Krasnoludy i gnomy odrzucało od siły uderzeń w ich zbroje. Sukinsyny myślą, że to mi przeszkodzi? Vera uśmiechnęła się pod nosem. Rzuciła broń na ziemie i patrzyła jak Nidaverillczycy na nią napierają. Kiedy poczuła smród stworów uniosła ręce, a z jej ciała wydostała się jakby wielka fala energii. Wszystkich w koło wyrzuciło w powietrze, broń latała w powietrzu raniąc bezbronnych rywali, a namioty niemal zmiotło z powierzchni.
Sayed zakrył skrzydłami Ramshe i Justi.
- Łohoho! Widze, że nasze mutanty zaczynają się rozkręcać!- zaśmiał się. Razem z kobietami szybko przemieszczał się między namiotami.
- Nie widzę tych pieprzonych klatek czy tam czego!- Ramsha rozglądała się nerwowo po otoczeniu i strzelała z karabinu do przeciwników. Mężczyzna wbił się w powietrze i zaczął wypatrywać jakich kol wiek ludzi. Dostrzegł wielkie rowy w ziemi w których rozpaczający ludzie skakali i błagali o pomoc. Podleciał szybko i zaczął ich uspokajać, ale nie dawało to zbyt wiele. Podbiegły do niego kobiety, a tuz za nimi cała zgraja krasnoludów, którzy krzyczeli i wymachiwali bronią nad głowami. Nagle przed nimi stanął Fridercik i wytworzył pole siłowe, które uniemożliwiało dostania się do nich. Przeciwnicy jednak ruszyli na nich, ale odbili się jak od ściany. Spojrzeli po sobie zdziwieni i spróbowali jeszcze raz, ale z takim samym skutkiem. Friderick zaśmiał się i spojrzał na kolegów, którzy pomagali wyjść więźniom z rowów. Kobiety brały na ręce dzieci i uciekały w kierunku w którym pokazał im Sayed, mężczyźni pomagali w wyciąganiu innych.
- Cholera, ile ich tu jest!- Justi wrzasnęła patrząc na kolejne zaludnione rowy.- Nikt się nimi nie zainteresował? Niektórzy siedzą tu już długo!
- Widać czekają, aż ktoś za nich to robi.- Friderick skrzywił się.- Zawsze jesteśmy to my.
Tym czasem Hariet postanowiła rozprawić się z grupą nieprzyjaciół, próbujących nerwowo przedostać się przez barierę ochronną Fridericka. Spod skóry jej dłoni wysunęły się sztylety. Zwinnie i z łatwością przemieszczała się pomiędzy kreaturami i zadawała im śmiertelne ciosy. W końcu taki robot jak ona został właśnie do tego stworzony. Z półobrotu kopnęła ostatniego z gnomów, który upadł na ziemie. Podeszła do niego i poderżnęła mu gardło. Przygląda się jak z jego oczu uchodzi życie, potem wstała, i niewzruszona poszła pomagać kolegom w ucieczce.

Vera wystawiła przed siebie ramie i rozprostowała palce u dłoni. Z ręki wydostał się promień światła, który odrzucił krasnoludy w tył i przy okazji odebrał im życie. Kobieta upewniła się czy nie ma już nikogo przy życiu i wytworzyła wokół siebie wiązkę światła, które przetelepotowało  ją do swoich kompanów.
- Nie wygląda to ciekawie.- mruknęła niezadowolona. Wszyscy obrócili się w jej stronę i spojrzeli na nią z szerokimi oczami. Co jak co, ale nie przyzwyczaili się do tego, że ich kapitan potrafi szybko zniknąć i jeszcze szybciej się pojawić. Szczerze to z lekka ich to przerażało, czuli się jakoś dziwnie wiedząc, że ona może zaraz być obok. Vera miała jednak zasady, których kurczowo się trzymała. Moc używać tylko w nagłych przypadkach.
Wszyscy robili co tylko mogli by szybko uwolnić jeńców jednak czas ich naglił. Nigdy nie wiadomo jak Nidaverill postąpi, a gdyby już zaczęli działać - oni, i ludzie, a sporo było śmiertelników, polegliby. w szóstkę stanowili potężny zespół, jednak siły boskich kowali były lepsze.
- Musimy się pospieszyć!-Friderick rzucił nerwowo.
- Ty był zły pomysł. Przepraszam.- Vera spuściła wzrok i westchnęła. Porucznik podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach.
- Każdy popełnia błędy i nie jest to wcale złe. One nas uczą na przyszłość jak zachowywać się w podobnych sytuacjach.-uśmiechnął się do niej ciepło na co kobieta odpowiedziała tym samym.- Możesz być pewna, że taka sytuacja się nie powtórzy.
Spojrzeli na siebie i szybko pobiegli pomagać pozostałym. Kiedy ostatni zostali wyciągnięci z rowów, cała szóstka odetchnęła z ulgą i za ludźmi poszła do lasu. Sayed oglądnął się za siebie i rozejrzał po pustym obozie. To nie była już ta sama wioska, która zastali przed atakiem i  zaniepokoiło go to, jakie mogą być tego skutki.
- Sayed, chodź!- Vera ponagliła go, a ten szybko dołączył do grupy.

Ramsha razem z Justi tłumaczyły uwolnionym gdzie mają się kierować i przestrzegała przed niebezpieczeństwem. Vera przyglądała się temu siedząc na kamieniu.
- Przepraszam.-skierowała wzrok na kobietę, która stała obok.- Po raz kolejny pokazałaś nam, że masz serce i nie jest ci obojętny nasz los. Siedzieliśmy tam zamknięci już długo bez wiary w jakąkolwiek pomoc, a ty mimo naszych czynów wyciągnęłaś nas. Bardzo ci dziękuje.- uśmiechnęła się i odeszła. Kapitan patrzyła za nią przez chwile. Te słowa bardzo ja poruszyły, już dawno nie słyszała tak ciepłych słów od swoich rodaków.
- Czyżby wracała w nas wiara?- Sayed usiadł obok niej i zapalił papierosa.- To bardzo miłe. Szkoda tylko, że powiększamy sobie grono wrogów.
- E tam.- Vera machnęła ręką.- Te karły nikogo nie lubią.
- Ta.- mężczyzna skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Siedzieli w ciszy przyglądając się otoczeniu. Spora część ludzi poszła w swoje ślady, inni jeszcze kręcili się nie mogąc pojąć, że są wolni. Miły widok tworzyła Justi ze swoją rodziną. Przytulali się i rozmawiali czule. W pewnym momencie kobieta spojrzała na swoją przyjaciółkę i wyszeptała "dziękuje". Dobrze wiedziała, że wystawiła ich wszystkich na bezpieczeństwo tylko i wyłącznie z jej powodu.
To prawdziwy akt przyjaźni.

_________________________________________________________________________________

I proszę państwa oto pierwszy rozdział! Mam nadzieję, że wam się spodobał. Co prawda akcja jeszcze nie rozwinięta, ale to pierwszy wpis.

Z chęcią przyjmę opinię w komentarzach. One dodają mi motywacji i pomagają polepszyć każdy, kolejny rozdział.^^

Enjoy.

4 komentarze:

  1. Dzięki za odwiedziny oraz miłe słowa! Podpisuję się pod komentarzem powyżej - dobrze się to czyta ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny rozdział. Zapowiada się ciekawie. Co prawda to dopiero pierwszy rozdział i mało mogę powiedzieć, ale mi się podoba. Zapraszam do mnie jeśli masz czas i ochotę http://prosto-z-hogwartu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Czcionka trochę przeszkadza w czytaniu.
    Mieszasz czasy (np "Mrużąc oczy zlustrowała widok po wojnie, która w końcu dosięgła jej rodzinne miasto. Nigdy go nie lubiła, wiąże z nim zbyt wiele przykrych wspomnień, jednak świadomość tego, że spędziła tutaj całe dzieciństwo budzi w niej małe współczucie i pustkę.").
    Brakuje przecinków, parę powtórzeń, parę innych błędów (np. "jakichkolwiek" pisze się razem).
    Od razu wrzucasz czytelnika na głęboką wodę - świat z mitologi i germańskiej, wojny, rozwinięta technologia, śmiertelni i nieśmiertelni ludzie - trudno jest się w tym połapać. Kilka krótkich fragmentów jest całkiem niezłych, ale poza nimi niezbyt mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń