- Nie wierzę!-parsknęła śmiechem.-Stęskniliście się?
- Znowu nabroiłaś.- Natasha zaczęła chłodno bez żadnego przywitania. Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się wokół. Mały pokoik, skromnie urządzony, na ziemi walały się książki, a na biurko butelki po alkoholu.
- Ostatnio to mi wychodzi najlepiej.- z twarzy kapitan nie schodził uśmiech. Nie sądziła, że jeszcze zobaczy koleżankę z Tarczy. W kiedyś należała do Avegers, ale ciągłe nieporozumienia doprowadziły do jej odsunięcia. Na Verze nie zrobiło to jednak wrażenia, spodziewała się tego, poza tym miała poważniejszy powód do zmartwień.
- W to nie wątpię.- rudowłosa spojrzała na Vere i usiadła na krześle, które stało na środku pokoju.- Ciekawe kto cię tego nauczył.- chciała uśmiechnąć się, ale wyszło to sztucznie.
- Kochani rodzice!- kapitan wstała z łóżka i przyłożyła ręce do piersi udając tęsknotę, ale iskierki rozbawienia w oczach popsuły efekt. Stała tak przez chwilę po czym posmutniała. Odsunęła dłonie od siebie i zacisnęła je w pięści.- Szkoda, że nauczyli mnie tego robiąc mnie samej krzywdę.
Agentka Romanov patrzyła uważnie na skruszonego mutanta. Dobrze znała jej historie, współczuła jej nawet. Nie miała jednak teraz czasu na rozczulanie się nad innymi. Wstała szybko i zaczęła:
- Fury chce z tobą pomówić. Nie spodobał mu się sposób w jaki uwolniłaś ludzi.
- Wolelibyście by gnili tam?
- Mogłaś to załatwić inaczej i dobrze o tym wiesz. Narzekasz na nas, że wszczynamy wojny, a sama dajesz nie lepszy przykład.
Vera nie wiedziała co ma powiedzieć. Patrzyła na kobietę otwierając parę razy usta. Czuła jak ogarnia ją wstyd, wstręt do samej siebie. Romanov miała racje! Ostatnie akcje jakie prezentowała były sprzeczne z zasadami i ideologią z jaką szła przez życie. Zazwyczaj starała się wszystko załatwić dyplomatycznie, na spokojnie przy herbacie. A teraz?! Nawet nie pomyśli i już atakuje, i z tego rodzą się problemy. Przeraziła ją skala skutków tych czynów. Mutant zakrył usta tkwiąc wpatrzony wielkimi oczami przed siebie. Natasha była zadowolona z tego, że wywołała taką reakcje u koleżanki.
- To co? Pójdziesz ze mną?- spytała słodko. Vera skierowała na nią wzrok. Patrzyła na nią przez chwilę pytająco, potem się roześmiała.
- A co jeśli powiem, że nie.
- No cóż...Będę musiała cię tam zagonić siłą.
- Ty?- kapitan wskazała na agentkę palcem i zrobiła zdziwioną minę.- Proszę cię! Wystarczy jeden ruch mojej dłoni i ciebie już nie ma. Nie pomogą ci nawet żołnierze, którzy bronią cię ukrywając się gdzieś za moim oknem i oczywiście ja nic o nich nie wiem.
- Widzę, że lubisz ściągać na siebie kłopoty.- Natasha pozostała nieugięta. Verze to zaimponowało.
- Wy, śmiertelnicy, macie to do siebie, że walczycie o swoje nawet jeśli wasze szanse są nikłe. Przecież jesteście niczym w porównaniu do takich istot jak ja, oczywiście bez obrazy, ale taka prawda.
- Tak? To dlaczego nadal istniejemy?
- Bo jesteście jednością!- Vera uniosła głos chcąc podkreślić ważność słów.- Nie to co tamci. Amara jest podzielona na różne krainy i każda myśli tylko o sobie. Udają sprzymierzeńców, a zrobili by wszystko by się nawzajem zniszczyć. Egoiści chcący władzy tylko dla siebie, a nawet o własnych poddanych nie potrafią się zatroszczyć i zostawiają ich na pastwę wrogiego ludu.
- Oj Vera, nie wiem co mam o tobie myśleć. Te słowa są jak najbardziej trafne, ale dobrze wiem, że podobnie myślisz o nas. A może i nawet gorzej? Ciekawe jak długo układałaś tą formułkę i ile już ją słyszało. Niestety nie wywołała u mnie tak wielkiego zachwytu jak pewnie chciałaś. No, ale powiedzmy, że mi się spodobała i zaproponuje ci abyś poszła ze mną, odkręciła to co narobiłaś i co najlepsze, przy okazji utrzeć nosa Amarze pomagając...nic nie wartym śmiertelnikom. Co prawda i tak nie masz wielkiego wyboru, ale jak podoba ci się ten układ?
Vera zacisnęła usta w linijkę i spojrzała bez emocji na Natashe, która uczyniła to samo. Wydawało się jakby próbowały siebie nawzajem zabić wzrokiem. W Avengers stanowiły naprawdę zgrany zespół, rozumiały się bez słowa, stawiały czoła najtrudniejszemu. Po odejściu Very coś się jednak zepsuło. Od tamtej chwili przestały darzyć siebie sympatią, a powód tego został dla wielu tajemnicą.
Agentka zamrugała kilka razy i spojrzała gdzieś w bok. Dalsza walka nie miała sensu bo udało się. Dostrzegła w oczach Very przebłysk pewności, chęci działania, a to oznaczało tylko jedno. Romanov wyszła z pokoju i nie czekając na panią kapitan ruszyła do wyjścia z budynku. Verę bardzo to zaskoczyło. Narzuciła na siebie płaszcz i pognała za rudowłosą kobietą.
- Nie zastanawiasz się co pomyśli sobie moja kompania?- poprawiła kołnierz i zaczęła zapinać guziki w okryciu.- W dodatku też brali w tym udział.
- Oni tylko wykonują twoje rozkazy.
Pancernym wozem mknęły po ulicach miasta. Vera patrzyła znużona na otaczające ją wysokie budynki i myślała o kolejnym spotkaniu z Furym, który jak zwykle będzie rzęził o tym jaka ona jest nieodpowiedzialna i w sumie słusznie. Po chwili wyjechały z miasta i zaczęły jechać przez równiny co zdziwiło kapitan. Rozejrzała się zaciekawiona po pustkowiu po czym rzuciła pytające spojrzenie towarzyszce. Ta bez wyjaśnień wzięła do ręki krótkofalówkę i powiedziała jakieś dziwne słowo. Przed nimi zaczął pojawiać się gigantyczny helikopter, którego tylna klapa zaczęła się otwierać i pojazd wjechał nią do środka.
- No proszę.- Vera wysiadła z auta i zlustrowała otoczenie. Wokół niej znajdowało się pełno nowoczesnych komputerów, kusząco świecących guzików i hologramowych ekranów pokazujących różne dane.- Widzę takie zabawki codziennie, ale zawsze wzbudzają u mnie taki sam zachwyt. Nie wiem kim trzeba być, żeby takie rzeczy tworzyć.
- Może będziesz miała okazje porozmawiać o tym ze Starkiem.- Natasha usiadła za sterami maszyny i zaczęła przygotowywać ją do lotu.
- Będzie tam?- Veronica upadła na fotel obok i spojrzała na agentkę pełna nadziei.
- Zobaczymy.- uśmiechnęła się do niej i wystartowały.
Obudziła ją nagła cisza. Otwarła powoli oczy zasłaniając twarz przed promieniami słońca i wstała. Natasha z otwartego schowka wyciągała dziwne przyrządy. Prawdopodobnie była to broń.
- Chcecie mnie tym torturować?- Vera wymruczała i przetarła zaspane oczy. Agentkę rozbawił widok dawnej koleżanki. Ze swoją skwaszoną miną wyglądała jak małe dziecko zbudzone z rana do szkoły.
- Dla ciebie mamy coś lepszego.- odpowiedziała uśmiechając się tajemniczo.
- No proszę.- niebiesko-włosa uniosła do góry brwi i położyła dłonie na biodrach.- Czuję się zaszczycona!
- Wyjątkowe rzeczy dla wyjątkowych gości. Chodźmy.- Natasha wyszła z latającej maszyny, a za nią Vera. Szły przez wielką bazę wojskową, a raczej tak to wyglądało. Naokoło otaczał je gruby mur, budynki piętrzyły się do góry na mocnych fundamentach, wszędzie stały nowoczesne pojazdy, ludzie w mundurach S.H.I.E.L.D ćwiczyli różne umiejętności.
Weszły do głównego ośrodka, którego szklane, pancerne ściany odbijały rażące światło słońca. Vera przez chwile mrużyła oczy bo nie mogła nic zobaczyć. Tak bardzo, nie chcą się wyróżniać-pomyślała zażenowana. Wyszła po metalowych schodach za Romanov i przeszła przez automatycznie otwierające się drzwi, które odgradzały sektory budynku. Zobaczyła ludzi krzątających się między komputerami i omawiających dane wyświetlane na ekranach sprzętów. Otaczający hałas trochę ją przytłoczył, nie obudziła się do końca. Rozejrzała się szukając Natashy, ale zamiast niej zobaczyła Furyego, który powoli z plecionymi z tyłu rękami zbliżał się do niej.
- Jak miło cię znów zobaczyć.- czarnoskóry mężczyzna stanął naprzeciwko niej i posłał wymuszony uśmiech.
- Czy tutaj zawsze musi panować taki sajgon?- Vera rozmasowała sobie skronie niezbyt zadowolona.
- Jeśli sytuacja tego wymaga.
- Nie mów tylko, że to przeze mnie.- kapitan spojrzała na niego uśmiechając się.
- Właśnie w tym tkwi problem.- Nick Fury oparł się o metalową poręcz i głośno westchnął.
- E tam. Starałam się pomóc.- ziewnęła i zaczęła bawić się kosmykiem włosów.- Co prawda ostatnio przeżywam mały kryzys i nie wychodzi to tak jak powinno, ale to się zmieni.
- Granie na dwa fronty zaczyna wymykać ci się spod kontroli. Powinnaś wreszcie podjąć decyzje, właściwa decyzję i znaleźć swoje miejsce na...we wszechświecie.
Kapitan parsknęła śmiechem i spojrzała rozbawiona na Furyego.
- Zwiedziłam wszystkie światy i w żadnym nie znalazłam tego co mi odebrano. Moje miejsce utraciłam nie-od-wra-cal-nie i to tylko dlatego, że...- zrobiła usta w dzióbek i pokręciła głową nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.- Od dziecka zmagałam się z odrzuceniem, brakiem akceptacji, szacunku i miłości. W nowej rodzinie dostałam to wszystko, powoli nawet u obcych ludzi zaczęłam dostrzegać szacunek w oczach. Znalazłam też miłość gdzie moje miejsce było właśnie przy niej.- zrobiła dłuższą pauzę, chcąc pozbierać myśli.- Ale znowu to wszystko straciłam. Dlaczego? Bo ludzie wystraszyli się tego co sami stworzyli, a wcale nie musieli. Gdyby tylko byli milsi taka broń jaką mogłabym być ja, mogłaby ich chronić. W sumie to robię...po części. Zawsze to robiłam, a ci chcąc mi dopiec odebrali mi drugą część mnie. I to tylko dlatego, że starałam się dotrzymać danego słowa, gimnastykując się przy tym tak aby ludzkości to nie zaszkodziło. I wszystkim wyszło to na korzyść! Ale nie, bo wszystko co robię musi być złe, a złych ludzi trzeba ukarać...
- Przestań wreszcie żyć przeszłością!- Nick uniósł do góry ramiona,a potem bezwładnie je opuścił.- To cię niszczy! Myślisz, że Francesco chciałby tego? Sam by się ciebie przestraszył bo już nie jesteś tą samą osobą co w kiedyś!
Vera wzdrygnęła się słysząc imię męża. Miała wrażenie jakby ktoś zaczął rozrywać jej duszę. Sam by się ciebie przestraszył, nie jesteś już tą samą osobą. Schowała głowę w dłoniach próbując stłumić emocje. W całym budynku światła zaczęły gasnąc i się zapalać, a urządzenia elektryczne wariować powodując w niektórych zwarcie.
Szybkim krokiem przemierzała uliczki Wiednia wracając do domu. Była wściekła, choć sama nie wiedziała z jakiego powodu. Może i wywalili ją z Tarczy, ale to nawet dobrze. Starała się jak tylko mogła by wreszcie zobaczyli w niej kogoś wartościowego, ale ciągle wyczuwała u nich nieufność, kontrolowali ją. Jęknęła zmęczona i przystanęła uginając się w pół.
- Co ja zrobiłam?- pytała siebie szeptem. Każda próba zaakceptowania w społeczności kończyła się klęską. Jako młoda odrzucona bo była 'inna' niż tamtejsza młodzież, teraz dlatego bo potrafiła rzucić czary i rozwalić wszystko co się wokół niej znajdowało. Ale przecież ona nie wykorzystuje tego przeciwko swoim rodakom. Nie rozumiała tego- nic nie rozumiała. Ona sama dla siebie stawała się wielką zagadką.
Kiedy odkryła w sobie zdolność teleportacji i tworzenia portali podróżowała między światami zawierając znajomości niekoniecznie z tymi z dobrą reputacją, ale nigdy nie spiskowała z nimi przeciwko ludziom. Wręcz przeciwnie! Midgarczykom dostarczała nową wiedzę co pozwalało rozwijać lepiej planetę, czasami przekazywała plany wrogich światów co pozwalało szybko się uchronić. Ale oni ciągle myśleli, że jej układy z odległymi światami są kompletnie inne. Kiedy Loki ponownie zaatakował ziemie, Vera robiła co tylko mogła. No właśnie- co mogła. Toczyła zacięte walki, parę razy go złapała, ale musiała wypuścić. Dawno temu oboje zawarli układ i była temu wierna. Asgard sobie ponownie poradził z bogiem z małą pomocą Very, której ludzkie sumienie nie dawało spokoju, ale przy tym naruszyła przysięgę. Loki nie był zadowolony z tego powodu, ale był wyrozumiały. Ludzie już nie i nie chcieli by ktoś taki jak ona ich chronił. Jednak to co potem zrobili chcąc ją zbić z tropu było niewyobrażalne. Nie spodziewała się tego.
Ulica na której znajdował się jej dom wytwarzała niepokojącą energię. Vera wyczuwała w powietrzu napięcie, strach. Rozejrzała się po domach, ale wszystkie wyglądały jakby nagle zostały opuszczone. Zero życia. Pospiesznie ruszyła w stronę domu. Przeraziła się gdy dostrzegła otwarte drzwi. Wbiegła do środka i zaczęła wołać Francesco, ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Chodziła z pokoju do pokoju, ale nie znalazła nikogo. Boże, co mogło się stać?!- z łzami w oczach wyszła na górę domu i zamarła. W korytarzu wisiał kogut z głową w dół. Koguty to grupa ludzi niecierpiących mutantów i przybyszów z innych planet. Dążą do wypędzenia ich z ziemi pokazując swoją niechęć naprzykrzając się-delikatnie mówiąc.
- Pewnie ich porwali!- kapitan wyszeptała drżącym głosem. Bała się o męża bo był śmiertelny, a ich syn-Fenne- był za mały i nie posiadał jeszcze zdolności matki, które jak każde mieszane dziecko dziedziczy po jednym z rodziców. Kobieta weszła do pokoju syna. Lampka na biurko świeciła delikatnie, a zabawki leżały pozostawione na ziemi. Vera jednak wyczuwała tutaj obecność Fenne. Podeszła do szafy i otwarła ją. Wyciągnęła stamtąd drobnego, ośmioletniego synka. Bez słowa przytulił się do matki, a ta westchnęła z ulgą.
- Przepraszam, że tak od razu, ale gdzie tata? Widziałeś coś?- przejechała po złotych włosach chłopca. Wygląd odziedziczył po ojcu. Tylko czekać, aż wyrośnie z niego przystojny mężczyzna o oczach koloru gorzkiej czekolady i z czarującym uśmiechem.
- Tata był w kuchni kiedy przyszli ci panowie.- chłopiec powiedział przez łzy,które napłynęły mu do oczu. Vera przytuliła go dając otuchy.- Wystraszyłem się i pobiegłem do pokoju. Potem usłyszałem wrzaski i schowałem się w szafie.
- Wychodzili na górę?
- Nie. Później było cicho, ale bałem się wyjść.
- Dobrze.- odstawiła chłopca na ziemie.- To ja pójdę jeszcze zobaczyć do kuchni, a ty tu siedź.
Fenne pokiwał głową i zaczął się bawić bez entuzjazmu.
Vera położyła drżącą rękę na drzwiach od kuchni. Czuła krew. Bała się tego co tam może zastać, ale im szybciej dowie się gdzie jest jej mąż tym lepiej. Gwałtownie wparowała do kuchni, ale szybko z niej wybiegła. Oparła się o ścianę i zsunęła na ziemie.
- Ja pierdole!- zakryła dłonią usta i patrzyła przed siebie z dużymi oczami. Nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. To było jakieś nierealne, niemożliwe! To nie mogło się stać, nie teraz! Dysząc poczołgała się do kuchni i zawyła nad martwym ciałem Francesca. Jej ukochany leżał w kałużach krwi. Kobieta łkała przeklinając wszystko w koło. Szczypała się po nogach myśląc, że to tylko sen, zły sen. Jednak prawda była gorsza. Człowiek, którego kochała nie żył. Jej dopełnienie, jej szczęście, jej nadzieja, jej miejsce na ziemi, jej światło...On jedyny nie odwrócił się od niej, zawsze był jej wierny, szanował ją i kochał jak nikogo innego. Mimo jego bezsilności do dzisiejszego świata to przy nim czuła się najbezpieczniej, przy nim miała swoje miejsce wraz ze wspólnym synem.
Zaniosła martwe ciało do sypialni. Potem je umyła i ubrała w świeże ciuchy. Własnymi łzami czyściła krew w kuchni. Szorowała gwałtownie i z każdą sekundą rozpacz zamieniała się w furię. W końcu krzyknęła i cisnęła szczotką o ścianę. To był moment kiedy jej wstręt do ludzi wybuchł. Nie obchodziło ją to kto to zrobił. To ludzie od zawsze ją odrzucali i krzywdzili, i wszyscy byli za to odpowiedzialni. Wszyscy bo każdy z nich w kiedyś wyrządził nawet najmniejsza przykrość drugiemu. Vera obiecała sobie, że będzie walczyć za te wszystkie pokrzywdzone istoty, które nie potrafiły się sprzeciwić- jak ona dotąd. Nie miała zamiaru się mścić jakoś specjalnie. Nie jest na tyle głupia by zniżać się do poziomu tych...potworów.
Przez kolejne dni siedziała w pokoju dziennym z głową Francesca na kolanach. Głaskała jego włosy i zastanawiała się co dalej ma zrobić. Miała syna, ale nie wyobrażała sobie dalszego życia bez męża. Pustka ponownie ogarnęła jej umysł. Przestała jeść i pić. Nie ruszała się z miejsca i jedynie Fenne, który czasem kręcił się obok nich tak samo smutny wyciągał ją z zadumy. Starał się pocieszyć matkę, ale jak skoro sam przeżywał śmierć ojca. Nie pokazywał tego bo chciał być twardy, w końcu jest teraz jedynym mężczyzną w tym domu i co z tego, że młodym.
Mijały kolejne tygodnie, a Vera ostatkami sił utrzymywała ciało Francesco w jak najlepszej formie. Żałowała wszystkich tych dni spędzonych z dala od niego i chciała je teraz nadrobić. Powoli zaczęła popadać w obłęd. Kilka razy próbowała się zabić, ale to było bezsensowne.
- Mamo!- Fenne rzucił się na szyję mamy i spojrzał na nią oczami pełnymi troski.- Proszę cię, wróć!
Boże, Vera. Własne dziecko prosi cię o to byś się wzięła w garść.- wewnętrzny głos nie dawał jej spokoju.- Niech śmierć Francesca nie idzie na marne poprzez twój obłęd! Pochowaj go, weź syna i idź dalej dumnie przez życie jeszcze silniejsza niż byłaś. Pokaż im ich porażkę! Francesca nie ma na ziemi jako ciało, ale jest jako duch żyjący w twoim sercu. Pokaż im, pokaż...
Vera uśmiechnęła się do Fenne, który momentalnie ożył radością.
Jej kompania pomogła w pogrzebie Francesca.
- Wieści szybko się rozniosły. Koguty chętnie się tym chwaliły...- Friderick wytłumaczył ich nagłe przybycie. Kobieta mimo to czuła coraz bardziej, że nie jest samotna. Jak mogła zapomnieć o tej grupie ludzi z którymi też dużo przeżyła i mogła ich nazwać spokojnie przyjaciółmi? Z nimi była jeszcze silniejsza i wszyscy podzielali jej zdanie.
- Synu, zaczynamy nowe życie.- kobieta spojrzała dumnie na chłopca stojąc nad grobem Francesca.
- Sami?- Fenne spojrzał na matkę pytająco.
- Nie, z tatą.- dźgnęła chłopca w pierś, a ten rozbawiony przytulił się mocno do mamy.
Fury czekał cierpliwie, aż Vera się uspokoi. Siedziała teraz widocznie wycieńczona wspomnieniem. Przypomniała sobie ten głos, który doprowadził ją do porządku i z taką samą dumą jak wtedy na syna, spojrzała na Furyego. Podniosła się i podeszła do dyrektora. Nick nie rozumiał tak nagłej zmiany pani kapitan, ale spodobało mu się to. Poczuł, że stoi przed nim ta sama Veronica, którą poznał pierwszego dnia ich znajomości, a była to silna i pewna swego kobieta, nieugięta. Mimo to w jej oczach widać było ciepło, którym starała się darzyć innych, a przyjacielskim uśmiechem potrafiła zarazić każdego.
- Czego, więc żądasz ode mnie?- Vera spytała teatralnie, a Nick zaśmiał się.
- Jeszcze nie wiesz? Musisz to odkręcić.- odpowiedział oczywistym tonem.- Zajęlibyśmy się tym sami, ale po pierwsze ty namieszałaś, a po drugie masz gadane z takimi.
- I tylko tyle?
- Jeśli chodzi o to, to tak. Ale musisz wiedzieć, że nie zostawię cię samą. Bierz swoją kompanię, ale ja dorzucam ci w prezencie Natashę. Pojedziecie jeszcze do Starka, który udostępni wam swoje nowe dzieło; pojazd, którym bez problemu przemieścicie się między światami.
- Nie potrzebne mi to...
- Ale chcę cię mieć na oku.- wyjaśnił stanowczo. Kapitan przewróciła oczami. Ta nieufność.- Nasze nadajniki nie działają w tak odległych miejscach wszechświata. Stark wczepił w ten pojazd chip, który spokojnie wykryjemy w dalekich stronach. Tak, więc życzę ci powodzenia i oby coś z tego było bo jeśli nie - lepiej już tu nie wracaj.
Zasalutował i odszedł zostawiając ją samej sobie. Co on sobie myślał? Nie wracać? W sumie to miał racje. Już sama wizja rozwścieczonego ludu czekającego na nią przerażała ją. Ale co to dla niej taka akcja. Robiła to już nie raz i jest w tym mistrzynią, i nie rozumiała tego braku wiary w nią. Mimo to miło się czuła wracając do dawnej roboty.
Tym samym pancernym wozem wraz z Natashą kierowały się do Nowego Jorku. Vera dawno nie była na terenach Manary i nie wie do końca jak się zmieniła przez te lata. Słyszała tylko opowieści, ale ile w nich prawdy to się okaże. Kiedy zobaczyła miasto, z wrażenia lekko podniosła się z siedzenia. Nowy Jork stracił swój dawny blask. Budynki stały zaniedbane, po części zniszczone, ulice były brudne, a ludzie wyglądali jak zombie.
- To jest Nowy Jork?! Lepiej pasuje 'stary'.- kapitan z odrazą patrzyła na całe otoczenie.
- Ludzie częściowo poopuszczali miasta i przenieśli się do warunków naturalnych gdzie się kryją. Tu jest nędza, ale tam tętni życie i to nieźle rozwinięte. Krainy Amary by pozazdrościły.- wytłumaczyła spokojnie Natasha. Vera próbowała sobie wyobrazić takie osady, ale przed oczami pokazywały się odrażające namioty krasnali i gnomów.
Stark Tower nie stracił swojego blasku i dumnie wznosił się nad zniszczonym miastem. Kobiety zatrzymały się przed budynkiem i pewnym krokiem ruszyły w jego stronę.
Ciekawie napisane. Mam nadzieje, że będzie tego więcej:)
OdpowiedzUsuńhttp://takewhatyouneed1.blogspot.com/
thx bardzo:) mnie też się one bardzo podobają L(
OdpowiedzUsuńjaram sie:o
OdpowiedzUsuńhttp://tanecznedusze.blogspot.com/
Czekam na ciąg dalszy! Wielkie dzięki za odwiedziny! Pozdrawiam ; )
OdpowiedzUsuń