czwartek, 23 stycznia 2014

Rozdział III

Vera razem z Natashą Romanov wyjechały windą na sam szczyt Stark Tower gdzie znajdowała się część mieszkalna Tony'ego. Przywitała je Virginia Potts posyłając im przyjacielski uśmiech. Pepper, bo tak ją nazywano, była wysoką, blond-włosom kobietą o szczupłej figurze.
- Może chciałybyście się czegoś napić?-spytała podchodząc do barku i ruchem dłoni prezentując jego zawartość.
- Nie tym razem.- Romanov odmówiła z uśmiechem, a Vera spojrzała na nią smutno.- Szukamy Starka.
- No tak. Jest w swoim warsztacie.- Pepper nucąc coś pod nosem podeszła do wielkiego szklanego stołu na środku pomieszczenia gdzie leżały niedbale dokumenty.- Pracuje ciągle nad jakimś nowym pojazdem. Jest ba..
- Już skończył.- Agentka przerwała Virgini, a ta spojrzała na nią lekko zdziwiona.
- A-aha...- wyjąkała unosząc do góry brwi.- Mam rozumieć, że szykuje się coś ciekawego?
- Tak.- Natasha spojrzała wymownie na Vere, która uśmiechnęła się nieśmiało.

Tony założył ochronne okulary i wziął do ręki spawarkę. Powoli przyłożył urządzenie do części ramiennej zbroi i zaczął spawać. Iron Man to nie tylko on. To też pancerna zbroja i Jarvis. Prawdą jest, że to co widzimy z wierzchu- pełne klasy, czerwono-złote cudo obładowane różnymi ekstra gadżetami, używane jako broń, ale i tarcza dla samego Starka- jest tym bez czego Iron Mana by nie było. Był z niej dumny. Był dumny z każdego dzieła jakie stworzył, ale zbroja to była już część jego. Traktował ją jak własne dziecko, starał się by była idealna pod każdym względem, ale nie zawsze to wychodziło. Już nie raz pokazywała swoje kaprysy i zawodziła kiedy była w potrzebie, ale 'razem' jakoś dawali sobie radę. Jednak skutkiem tych małych niedopracowań były godziny spędzone w warsztacie i cierpliwość wystawiona na próbę. Już nie raz załamywał ręce, ale przecież to nie rozwiązywało problemów.
Westchnął głęboko i przedramieniem wytarł pot z czoła. Odłożył na bok spawarkę i ściągnął okulary, które jednym ruchem rzucił na stół.
- Panie Stark. Agentka Romanov z jakąś niebiesko-włosom kobietą zbliżają się do twojego warsztatu.- głos Jarvisa rozniósł się po pomieszczeniu.
- Dzięki.- mężczyzna przytaknął robiąc parę kroków w stronę drzwi, które w tym samym momencie otworzyły się ukazując dwie kobiety.- Nie spodziewałem się was tak szybko.
- Widzisz, wolimy nie zwlekać z czasem.- Natasha skrzyżowała ręce i uśmiechnęła się.- Cześć.
- No witam.- powiedział podchodząc do jednego z wielu blatów. Zerknął na kapitan i uśmiechnął się sarkastycznie.- Nimfa! Jak ja cię dawno nie widziałem.- Nacisnął zielony guzik. Ściana znajdująca się tuż za nim zaczęła rozsuwać się na boki ukazując dodatkowe pomieszczenie. Było w nim pełno pojazdów.
- Błagam cię. Tylko nie nimfa.- Vera przewróciła oczami.
- Nie moja wina, że kolor twoich włosów akurat mi się z nimi kojarzy.- wytłumaczył oczywiście i ruszył do pomieszczenia. Kobiety spojrzały po sobie i poszły za Starkiem.
- Jak na mój geniusz, muszę przyznać, że się trochę nagłowiłem nad tą waszą maszyną.- wskazał dłonią coś co wyglądało jak nowoczesny samolot odrzutowy, który mógł pomieścić więcej niż dwóch pilotów. Miało czarne, matowe ubarwienie i strzeliste kształty.- Nie wygląda jakoś specjalne, ale spokojnie zapewni wam bezpieczne podróże między galaktykami w bardzo, ale to bardzo szybkim tempie. Pozwoliłem sobie dodać parę wystrzałowych gadżetów na wypadek gdyby komuś nie spodobał się wasz widok.
- A co z tym całym nadajnikiem?- Vera spytała przeciągając teatralnie ostatnie słowo.
- Ten pojazd to nadajnik.- Tony poklepał dłonią po dziobie.- Nie musisz się o nic martwić. Nikt cię z oczu nie straci.
- Dopóki będę się nim poruszać.- Vera uśmiechnęła się chytrze. Natasha położyła dłoń na jej ramieniu.
- Poza nim możesz liczyć na mnie.
- Kochana, jeszcze się nie przekonałaś co potrafię?- niebiesko-włosa spytała dumnie.
- Nie ma się co cieszyć.- Tony pokiwał palcem uśmiechając się tajemniczo.- Nick zadbał też o to. Poprosił bym wymyślił też coś dla was. Taki sam chip tyle, że w mikro rozmiarach wszczepimy wam pod skórę.
Vera otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale Stark uciszył ją ruchem dłoni.
- Zadbałem o to by twój organizm zniósł go i nie odrzucił.
- Wygraliście.- Vera mruknęła nadąsana i odwróciła się do nich plecami. Spojrzała po samochodach i zapominając o poprzedniej sytuacji, zaciekawiona zaczęła je oglądać.
- To na prawdę jest konieczne?- Tony spojrzał pytająco na Natashe.- To tylko wkurzone krasnale.
- Lepiej dmuchać na zimno. Amara ma swoje wojny i nie chcemy się w nie mieszać. Do tej pory mieliśmy spokój, ale jeśli ci z kosmosu ponownie zaatakują to pójdą na całość.
- Nie z takimi rzeczami dawaliśmy sobie radę. To tylko jedna planetka.
- Stark, o czym ty mówisz?- Romanov spojrzała na mężczyznę zdziwiona.- Jesteś zbyt pewny siebie.
- Nie bez powodu.- uśmiechnął się, a Tasha przewróciła oczami. Stark wskazał palcem na Vere.- Nie powinniśmy tego robić.
- Czego?- Agentka spojrzała to na niego to na kapitan.
- Kobieta się zagubiła i to nawet bardzo. Po co ją jeszcze pogrążać?
- Myślisz, że ta misja jest po co? Chcemy by się wreszcie ocknęła.
- Na pewno wam się to uda traktując ją jak przedmiot i poniżając jak zwierze.- Tony oznajmił ironicznym tonem unosząc do góry brwi.- Zmieńcie taktykę i doprowadźcie do tego bo szkoda jej. Tak bardzo ją lubiłem.
- A teraz nie?- Agentka spytała patrząc na kapitan, która zamyślona snuła między autami. Nagle się zatrzymała i skierowała oczy na kobietę. Ta szybko spuściła wzrok i zacisnęła usta. To spojrzenie przytłoczyło ją, poczuła jak uderza w nią fala energii jaką w sobie kryła Vera. Respekt wobec tej kobiety wzrósł kilkakrotnie. Nie oznacza to, że nigdy jej nie szanowała. Zawsze wiedziała z kim ma do czynienia i nie raz przyłapywała się na tym, że była z tego powodu dumna, czasami nawet i zazdrosna, że nie potrafi tak wiele jak ona. Na innych planetach Vera była uosobieniem bogini nie tylko ze względu na siłę jaką posiadała, ale i swojego zewnętrznego, i wewnętrznego piękna. Ale czy nadal jest właśnie taką w ich oczach? Wewnętrzny blask zanikł, a właśnie za jej charakter wszyscy ją cenili. Teraz już go nie ma, jest inny...zimny, słabszy. Romanov czasami męczyła myśl czy Vera jest taka wszędzie, czy tylko na Ziemi. w sumie jest to dobre pytanie. Wszędzie indziej może czuć się jak w domu ( ta cała magia i te dziwne typki...), a tutaj zewsząd jest szykanowana. Tam na pewno jest inną osobą. Może będę miała okazję poznać ją jaka jest naprawdę?- Romanov pomyślała mrużąc oczy.
- Halo ziemia.- Stark pomachała dłonią przed oczami Natashy. Spojrzała na niego lekko zaskoczona po czym skierowała wzrok w miejsce gdzie stała Vera, ale nie było jej tam. Znajdowała się już obok agentki ze skrzyżowanymi rękami i z podejrzanie zadowoloną miną.
- Chcę mieć już to za sobą.- wymruczała. Romanov bez słów pokiwała głową i spojrzała na Starka, który wskazał dłonią na wejście do maszyny. Weszła pierwsza i od razu zasiadła za sterami. Tak jak wcześniej, kapitan rozsiadła się obok na fotelu.
- EJ!- z drugiego pomieszczenia doszedł ich krzyk. Cała trójka skierowała głowy w stronę dochodzącego głosu. Vera uśmiechnęła się radośnie. Cała jej kompania szła żwawo w ich stronę, a odgłos kroków roznosił się hukiem wśród zastałej ciszy.
- A ci do cholery jak sie tu znaleźli?- Tony zrobił zdziwioną minę.- Jarvis?
- P-panie Stark...Ja naprawdę nie wiem...
- Chcieliście uciec bez nas?- Friderick zaglądnął do maszyny gdzie siedziały kobiety. Rzucił gniewne spojrzenie agentce.- Myśleliście, że nie pójdziemy za wami?
- Friderick, uspokój się.- Vera powiedziała głosem spokojnym, ale pełnym groźby.
- A ty co?!- mężczyzna wrzasnął co wprawiło Verę w osłupienie.- Otwierasz zasrany Caritas?
Kobieta nie wiedziała co ma powiedzieć. Co prawda Friderick był osoba wybuchową, ale nie zdarzyło się by był aż tak wściekły. Nigdy nie spodziewałaby się takiej reakcji, a na pewno słów rzuconych w jej stronę od porucznika.
- Czy ty siebie słyszysz?- pokręciła głową.- Otwieram między innymi z twojego powodu!- wstała i podeszła powoli do mężczyzny, który aż dyszał z wściekłości. Zmierzyła go wzrokiem i się uśmiechnęła.- Jak śmiesz mnie o coś takiego oskarżać? Myślisz, że robię to z powodu ludzi? Nie do końca mój drogi. Spójrz tylko na nas!-rzuciła pogardliwe spojrzenie kompanom i splunęła na bok.- Zepsute dupki. Kiedyś przynajmniej mieliśmy klasę, a dziś...- przerwała westchnąwszy.- Sama siebie napawam odrazą. Prezentuję swój wrak, a nie to sobie obiecywałam. Moje 'ja' ulotniło się, wyparowało i teraz mam okazję je naładować, ponownie pochwycić i poczuć się wolna. Wam też się to przyda...W lustrach widzicie te same osoby, ale tutaj- popukała się palcem po głowie- już was nie ma. Czasami mam wrażenie, że otaczam się obcymi ludźmi i jestem pewna, że odczuwacie to samo. To takie krępujące...
Wszyscy patrzyli na Vere, która ponownie usiadła w fotelu. Cisza, która nastała jeszcze bardziej zbiła z tropu przybyłych żołnierzy. Niestety musieli się pogodzić z przykrą prawdą.
- Przyjaciele, gdzie nasza duma i honor?- kapitan spytała niemal szepcząc.- Gdzie my sami jesteśmy? Staliśmy się sławni przez nasze czyny, a teraz się pogrążamy! Po co to ciągnąć?
Przyjaciele uśmiechnęli się do sbie porozumiewawczo co zaniepokoiło Tashę i Tonyego.
- Nie chcę przerywać tej wzniosłej chwili, ale to brzmi trochę podejrzanie.- Stark stwierdził marszcząc lekko czoło. Agentce też nie podobał się podtekst jakie niosły słowa Very. Cieszyła się, że koleżanka chce wyjść z bagna w jakim się teraz znajduje i wykorzystuje szanse daną jej, ale to co wydaje się dobre może nieść sobą więcej gorszego, a zwłaszcza jeśli chodzi tu o Verę i jej wesołą kompanię. W sumie czego mogła się spodziewać? Nie wierzy w cuda, a tutaj musiałby się stać by zagrali choć raz fair. Jesli prosi się ich o pomoc trzeba liczyć się z tym, że można zostać posłanym w pole, ale później może się okazać, że jednak nie i tak w kółko. Człowiek kroczy za nimi nie pewnie bo tak naprawdę nie może przewidzieć co zrobią i na kogo korzyść. Oni sami chyba nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Po prostu robią to co im się wydaje lepsze i niesie fajniejsze korzyści. Natasha wiedziała z kim teraz igra i tym bardziej była czujniejsza. Nawet będąc z Vera w bliższych kontaktach nie zawsze jej ufała, chodziła z rozdartymi uczuciami wobec tej kobiety. Po rozłące to zniknęło, ale teraz znowu powróci i to z większa siłą.
- Tony, Tony...- kapitan pokręciła głową i zaśmiała się.- Tak właśnie ma brzmieć. Po staremu.

Podest na, którym znajdował się pojazd zaczął wznosić się w górę. Część sufitu nad nim rozsunęła się tworząc dziurę w jego kształcie, przez którą mógł przejść pojazd i wystartować. Natasha ciągle patrzyła na panel przed sobą, nie mogąc ogarnąć tej maszyny.
- Tylko wystartuj, ja utworzę portal i się przeniesiemy pod sam zamek krasnala.- powtarzała Vera za każdym razem gdy spoglądała na agentkę, ale ta ignorowała jej uwagi. Nie chciała żadnej pomocy, a na pewno takiej. Od wielu lat stara się pokazać, że bez żadnych mocy można sobie nieźle poradzić. Jak na razie żyje i nic nie wskazuje na to, że to się zmieni, ale kto wie. Pierwszy raz opuszcza Midgard.
Vera przyglądała się światełku, który migał pod skórą jej nadgarstka. Miała nadzieję, że jej organizm nie przyjmie obcego ciała jak to zawsze bywa, ale Stark ponownie się popisał i przezwyciężył to co było jednym z jej atutów mutacji-regeneracja i wrażliwość na inne ciała.
- Stajesz się powoli jak nasza Hariet.- stwierdziła Justi patrząc na rękę kapitan.- Coraz więcej żelastwa!
- Ciesz się, że nam tego nie dali.- krzyknęła Ramsha z drugiego końca pojazdu. Grała z Sayedem w karty. Mężczyzną był widocznie poirytowany złą passą jaka go dopadła. Z każdym wygrywał, ale Ramsha to już inna bajka.- Raejczycy by się tego nie powstydzili!
- Że jeszcze na to nie wpadli.- skomentował jakby do siebie Friderick, który siedział obok Very i patrzył nieprzytomnie przed siebie.- Byłem pewny, że taka komunistyczna kraina jak oni wykorzystuje wszystko by mieć na wszystkich oko.
- A skąd wiesz czy już tego nie wprowadzili? A może żyją jak w Matrixie? - Justi spojrzała na porucznika, a ten tylko wzruszył ramionami.
Nagle silniki samolotu wydały z siebie warkot. Natasha uśmiechnęła się do siebie triumfalnie, po czym spojrzała za siebie.
- Zapinać pasy!- powiedziała pełna entuzjazmu i chwyciła za stery. Wszyscy pozajmowali swoje miejsca i zrobili jak prosiła rudowłosa. Maszyna zaczęła poruszać się powoli nabierając prędkości, po czym wbiła się w powietrze.
- W tym tempie dolecimy tam...Dobra, rachunki to zawsze była dla mnie czarna magia.- Vera westchnęła i skrzyżowała ręce.
- Jedną już opanowałaś.- stwierdził Sayed.
- No tak, ale tą magie używam częściej niż tą magię rachunkową.
- Dwa plus dwa...?
- Niech pomyśle...- kapitan udawała, że się zastanawia.- Dwadzieścia dwa!
- Bezbłędnie!- krzyknęła Tasha a wszyscy zaczęli bić brawo. Vera uspokajała ich ruchem dłoni.

Lecieli w przestrzeni kosmicznej. Natasha włączyła autopilot, wszyscy odpięli pasy. Ramsha podeszła do okna i spojrzała na Midgard. Niepozorna planetka kryjąca w sobie wiele zniszczenia i cierpień. I to wszystko nastąpiło w tak krótkim czasie. Jeszcze kilka lat temu miała męża, dwójkę dzieci i dom. Snuła szczęśliwe życie na przemian w domu i służbie wojskowej. Nastąpił jednak dzień kiedy musiała wybrać między pracą a rodziną.
- Ramsha, nie zmuszam cię do niczego. To jest twój wybór i jaki nie będzie ja to zrozumiem.- Vera zawsze jej to powtarzała niewzruszona, ale dobrze wiedziała, że kapitan chcę jej przekazać kompletnie coś innego. Zostań. Będziesz żałować. Ale zrobiła wbrew woli kapitan i poszła za nią zostawiając bezpieczne życie u boku męża i dzieci w wspomnieniach. Ma tylko w pamięci widok kiedy wsiada do samochodu i odmachuje rodzinie stojącej przed domem. Oni jeszcze wtedy nie wiedzieli, że widzą ją ostatni raz. Od tamtej chwili nie dostała żadnej informacji na ich temat. Nie wie gdzie mieszkają, jak im się wiedzie, czy jej dzieci jeszcze się uczą czy pracują, nie wie jak wyglądają, nie wie czy w ogóle jeszcze żyją. Jej własna rodzina stała się dla niej czymś obcym.
Za nią rozległ się jęk Justi, która siedziała na wielkim czerwonym fotelu.
- Nie rozumiem co was tak jara. Takie cuda widzimy codziennie!
- Dajmy zachwycić się chwilą agentce Romanov.- Sayed powiedział uroczyście i wskazał na Natashę, która jak zahipnotyzowana patrzyła przez okno.
- Mogę ci pokazać coś o wiele fajniejszego tylko pozwól wytworzyć mi portal.- Vera zwróciła się do rudowłosej. Kobieta po chwili oderwała wzrok i skierowała go na nią.
- Po co? Pojazd sam sobie poradzi.
- Gówno sobie poradzi nawet z prędkością...światła i większa jaka istnieje. Żeby się dostać na inne światy trzeba posłużyć się takimi magicznymi sieciami, które są wokół nas a my ich nie widzimy. One łączą nasze planetki i posługują za takie autostrady dzięki którymi możemy iść na kawkę z elfią koleżanką. Mi udało się zdobyć wiedzę na temat jak je wykorzystać. Jeśli nie pozwolisz mi nic zrobić to będziemy lecieć donikąd. Chociaż w tej kwestii mi zaufaj.
Natasha patrzyła przez chwilę na Verę, która stała obok niej z przekonującym uśmieszkiem.
- Skoro tak to wygląda.- agentka rzekła w końcu. Kapitan klasnęła uradowana w dłonie i rozkazała wszystkim ponownie usiąść na miejscu.
- Ziemianie mają jeszcze małą wiedzę na ten temat, a wydawałoby się inaczej. W końcu macie takie bliskie spotkania z tymi z kosmosu i jeszcze akcja z Tesseraktem. Ale od czego jestem ja.- niebiesko włosa usiadła obok Tashy posyłając jej uśmiech. Spojrzała za siebie na swoich żołnierzy zakasując rękawy brązowej bluzki, którą miała na sobie.- Nigdy nie robiłam tego z pojazdem. Nie wiem czy się uda.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. Nawet z pojazdem.- Sayed rzucił płytkim dowcipem, który mimo wszystko wywołał u wszystkich uśmiech. Kobieta pokręciła głową na kiepski humor towarzysza. Oparła głowę o pod głowie fotela i zamknęła oczy chcąc się skupić na zadaniu. Pojazd zaczęły oplatać kolorowe języczki światła, co raz szybciej leciał, a obraz za oknem zaczął się rozmywać. Nagle wszystkich oślepła biel, która pochłonęła maszynę. Lecieli teraz przez tunel, mienił się kolorami tęczy, ale był wystarczający przejrzysty by zobaczyć galaktyki po za nim. Miały różne barwy; zielone, niebieskie, żółte...Każda z nich skrywała w sobie jeden ze światów. Vera zawsze bała się kosmosu, ale kiedy odkryła jego dalsze strony zmieniła zdanie. To co widziała w National Geographic nie może się równać z widoczkami z Asgardu! A na pewno nie z tymi. Coś pięknego.
Samolot nagle przyspieszył wbijając wszystkich w fotele. Sytuacja z białym blaskiem się powtórzyła. Kiedy ich wzrok przyzwyczaił się po takiej dawce światła zobaczyli, że prują prosto w ziemie. Natasha spanikowana chwyciła za stery, ale nie dała rady zapanować nad maszyną. Uderzyli o podłoże i kilka razy koziołkowali. Doszczętnie zniszczony pojazd zatrzymał się na skałach.
- Kurwa! Wiedziałam, że tak będzie!- Vera wyczołgała się na zewnątrz i pomogła wyjść Ramshy, która trzymała się za przebity bok. Pozostali nie mieli jakiś większych obrażeń, po za tym nic im nie będzie. Martwiła się jednak o Natashe. Pojazd wyglądał jak zgnieciona puszka. No cóż, nadajniczek się popsuł.-pomyślała z satysfakcją.
- Usprawiedliwia cię jedynie ten pierwszy raz.- twarz Sayeda wykrzywiała się z niezadowolenia, a zdarzało się to rzadko.- Czy każdy tak wygląda?
- O tak.- kapitan pokiwała energicznie głową i zacisnęła pięści chcąc stłumić gniew.- Nadal ci się chce żartować?
- Przestańcie.- wydyszał Friderick, który trzymał na rękach nieprzytomną agentkę.
- Wszystko w porządku?- spytała lekko zaniepokojona Hariet ( wreszcie się odezwała! ). Położyła chudą dłoń na szyi agentki i sprawdziła puls.- Żyje.
- Gdyby nie ja, a dokładnie pole siłowe, które nas ochroniło to by się to inaczej skończyło.
- No to zajebiście! Nadajniczek nie działa i jeszcze mamy nieprzytomną Tashę! Fury mnie przerobi na mielone!- Vera parsknęła z furii i kopnęła kamyk leżący obok jej stopy. Rozejrzała się wokoło. Znajdowali się na pustkowiu, pustyni pełnej ciemnego popiołu. W oddali piętrzyły się wielkie skaliste góry, których czarny kolor wyróżniał się na tle lekko bordowych chmur. Pachniało siarką i było strasznie duszno. Tak, to na pewno Nidavellir. Bardzo lubiła tą krainę bo była naprawdę klimatyczna i posiadała w sobie wiele magii. Wystarczyło tylko wejść do jakiegoś miasta gdzie było pełno dźwięków krasnoludzkich pieśni i gnomich przyśpiewek, huku kowadeł, syku palenisk. Nie mogła jednak pojąc dlaczego władają nią tak oschłe, chciwe i skąpe istoty.
Masz już jeden sukces na koncie Verciu i serduszko na tablicy zachowania! Tylko tak dalej...

1 komentarz:

  1. Super rozdział! Zaczęłam czytać Twego bloga niedawno, ale już lubię Twój styl pisania.

    Zapraszam do mnie:

    http://the-grey-days-of-a-teenagers-life.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń